Artykułów : 212
Odsłon : 2364041
WILKI MORSKIE
W imieniu dużej reprezentacji naszej rodziny - ludzi morza, nie czekając na ich indywidualne wspomnienia, piszę o ich hobby – pracy na morzu. Jestem otoczony tymi ludźmi, którzy wzbudzają we mnie podziw i szacunek.
Do niedawna najnowsze wieści z morza otrzymywałem od oficerów starszych Marynarki Wojennej – brata oraz siostrzeńca mojej mamy, a ponadto od trzech szwagrów mojej żony; Kapitana żeglugi wielkiej, głównego mechanika pokładowego oraz kucharza. Obecnie, po wysłuchaniu historii życia Tadeusza Szpejenkowskiego pochodzącego z Dulska („Aktualności nr 3”), jestem bogatszy o kolejne ciekawe historie naszego człowieka morza.
Dla mniej zorientowanych dodaję, iż moje miejsce zamieszkania, niespełna 6 km od linii brzegowej, pośrednio styka mnie ze środowiskiem, ale w tym przypadku rybaków bałtyckich.
Wymienione wyżej kontakty dają wystarczająca podstawę do zabrania głosu na temat ludzi morza. Pomimo tego, że nigdy nie uczestniczyłem w dalekomorskim rejsie, ale będąc pilnym słuchaczem ich zwierzeń jestem upoważniony do zabrania głosu na temat ich ciężkiej pracy – służby, a zarazem ich hobby.
We wszystkich opowieściach przewija się wątek tęsknoty. Gdy przebywają w domu tęsknią za morzem, a jak są w morzu tęsknią za domem. Ich życie dzieli się na dwa etapy: rejs i powrót do domu. To jest nie tylko praca lub wykonywany zawód, to jest hobby, wszystkich razem i każdego z nich z osobna. Bez pasji w tym, co robią nie sposób wytrwać 50 lat na morzu, tak jak w przypadku Tadeusza Szpejenkowskiego.
Tłumaczą, że marynarz musi wytrzymać wszystko. Dodają, morze nie jest dla maminsynków. Praca na morzu jest dla twardych ludzi, niewiele w niej z romantyzmu. Choćby rejs po Zatoce Perskiej, ze straszliwymi upałami, 52 stopnie w cieniu, gdzie klimatyzowane pomieszczenia statku zbijają temperaturę tylko do 36 stopni.
Z opowieści Tadeusza Szpejankowskiego wynika, że możliwość odwiedzenia najdalszych zakątków świata, między innymi Chin z pałacami cesarskimi, murem chińskim czy grobem dynastii Mingów, to tylko dodatek do pracy. Nie odgrywa on tak ważnej roli w całokształcie służby morskiej, jak mogłoby wydawać się przeciętnemu zjadaczowi chleba. Zarazem dodaje, że każdy rejs jest inny i pozostawia przeważnie miłe wspomnienia.
Choćby przeprowadzanie chrztu morskiego. To właśnie kapitan pełni rolę lekarza, który ma za zadanie sprawdzać, czy młodzi marynarze nadają się na ludzi morza. Jeśli uzna, że nie nadają się, zaleca kurację. Są to kąpiele w borowinie, to znaczy w specjalnej mieszaninie olejów i smarów. Niektórym niezbędne jest górskie powietrze. Wówczas kandydat na wilka morskiego zawieszany jest wysoko nad pokładem.
Nasi ludzie morza, w tym Tadeusz Szpejenkowski, bezustannie powtarzają, że przeżycie kilku tajfunów lub cyklonów przybliża do sytuacji przejścia z morzem na ty, ale nigdy nie należy lekceważyć jego praw. Jeśli się je przekracza, może się to skończyć tragicznie.
Kapitan Szpejenkowski swoje wieloletnie doświadczenie przekazał młodym marynarzom w czasie ostatnich lat aktywności zawodowej, rejsów po Zatoce Gdańskiej i Zalewie Wiślanym. Jak stwierdził, te rejsy to „przejażdżki” wydające się niewinną zabawą, w stosunku do rejsów na inne kontynenty. Pomimo tego, boje oznaczające tor wodny lub chorągiewki wskazujące sieci rybackie, dla szczura lądowego są w pierwszej chwili niedostrzegalne.
Jako kapitan statku pasażerskiego „Anita” zakończył 50-letnią przygodę z morzem.
Na zakończenie, dla jeszcze aktywnych hobbistów – służby morskiej, życzę stopy wody pod kilem.
Redaktor