Artykułów : 211
Odsłon : 2328051
Figura Matki Boskiej
Figura Matki Boskiej w Dobrzyniu nad Drwęcą,
alternatywna wersja jej dziejów
Dlaczego powracamy do tematu wydawało by się, że już w pełni opracowanego, bowiem kilkukrotnie przedstawianego przez regionalistów, członków regionalnych towarzystw naukowych? Mogło by się wydawać, że w ostatnim czasie w przestrzeni publicznej pojawiły się nieznane dotąd fakty, które zmieniają obowiązującą wersję zdarzenia z 1914 roku w Dobrzyniu nad Drwęcą, jednak nic bardziej mylnego. Źródła o których dzisiaj będzie mowa, niejako podważające fundament dotychczasowej narracji, znane są od kilkudziesięciu lat, ale nie pojawiły się w żadnym opracowaniu tematu. Dlaczego? - Dla tego, że w latach powojennych przyjęto jako wiarygodne tylko jedno źródło drukowane - autorstwa księdza kanonika Ignacego Charszewskiego. Przedwojenną publikację dobrzyńskiego proboszcza Dobrzyń nad Drwęcą, jego dzieje i stan obecny z uwzględnieniem sąsiedniego Golubia, uznano za obiektywny obraz dziejów dwóch bliźniaczych miast znad Drwęcy. Przeoczono lub celowo nie uwzględniono oczywistych faktów, że autor był kapłanem o skrajnych poglądach prowadzącym "prywatną wojenkę z Żydami".
Dobrzyński proboszcz wyrażał swój antysemityzm w licznych publikacjach poprzez stosowanie podżegającego i często oburzającego języka. Tematyka ta wracała również podczas kazań i nauk parafialnych, jakie głosił wśród parafian, co skutkowało stałym zaognianiem stosunków katolicko-żydowskich. Ten fakt historyczny jest niepodważalny, potwierdzają go również obecni hierarchowie kościelni.
Tym najważniejszym źródłem drukowanym, które dotychczas pomijano, jest relacja przedstawiciela dawnej miejscowej społeczności żydowskiej. Zamieszczono ją w książce My Town, wydanej w 1969 r. w Tel Awiwie, zaś od 2011 r. udostępnionej również w angielskiej wersji językowej na popularnym portalu internetowym zajmującym się tematyką Holocaustu. Zatem od kilkudziesięciu lat są dostępne dwa źródła drukowane, z których jedno zostało uznane przez regionalistów jako w pełni obiektywne i warte dalszego powielenia, zaś drugie pomijano milczeniem lub nie wiedziano o jego istnieniu!
Posiadamy pełną świadomość faktu, że podjęty temat może być nadal postrzegany przez najstarsze pokolenia mieszkańców Golubia-Dobrzynia, jako jeden z tych niewygodnych tematów z najnowszych dziejów rodzinnego miasta. Pomimo możliwości ewentualnego pojawienia się krytycznych słów za poruszanie w przestrzeni publicznej drażliwego tematu z nieodległej przeszłości miasta nad Drwęcą, zdecydowaliśmy się zmierzyć z tym skomplikowanym zagadnieniem poprzez publiczne wyrażenie własnej opinii na temat obowiązującej wersji dziejów figury Matki Boskiej.
Przedstawiamy w całości cytaty z obydwu źródeł ażeby ustrzec się ewentualnego zniekształcenia ich zawartości, tym samym prezentujemy słowo przeciwko słowu. Niestety, zarówno świadkowie wydarzeń jak i również autorzy opracowań tematu już nie żyją, więc nie dowiemy się od nich nic więcej.
Redaktor, czerwiec 2018 r.
DOBRZYŃSKA PARAFIA
W 1909 r. w Dobrzyniu nad Drwęcą utworzono parafię rzymskokatolicką pod wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Wydzielono ją z dotychczasowej wiejskiej parafii Dulsk i włączono do dekanatu rypińskiego na terenie diecezji płockiej. Nowo utworzona dobrzyńska parafia liczyła wówczas 2171 wiernych. Pierwszym proboszczem został ks. Czesław Rogacki (1870-1932). Ten dobrzyński kapłan cieszył się szacunkiem i zaufaniem swoich parafian. W mieście nazywano go nawet "sędzią żydowskim", bowiem często rozstrzygał spory i kłótnie nawet pomiędzy Żydami. Potrafił wysłuchać i mądrze doradzić. Zdarzało się, że Żydzi szli po radę nie do rabina, ale do proboszcza. Jego pozycję w mieście doskonale obrazuje ostatnie pożegnanie, gdy umarł na jego pogrzeb przyszli nie tylko katolicy, ale również znaczna reprezentacja Żydów z Dobrzynia.
Dobrzyń nad Drwęcą, ca. 1910,
kościół parafialny p.w. św. Katarzyny
Aleksandryjskiej,
źródło: http://www.artinfo.pl/
[dostęp 13.10.2017]
Po śmierci ks. Rogackiego, w 1932 r. proboszczem został ks. kan. Ignacy Charszewski (1869-1940). Był gorącym patriotą, jednak błędnie sądził, że Polska jest tylko dla Polaków, w ludności żydowskiej widział naród, który był przyczyną wielu niepowodzeń społecznych i ekonomicznych Polski. Napisał wiele książek i kilkaset artykułów, które zamieszczał w czasopismach katolickich i świeckich. Tematyka, która niemal obsesyjnie powracała w jego tekstach to przesadny antysemityzm. Wyolbrzymiał wiele spraw, które wzbudzały niechęć lub zdziwienie wielu czytelników. Jednakże w pierwszych tygodniach okupacji niemieckiej, w tragicznych dniach 1939 r. ujawnił dotąd nieznane drugie oblicze, tym razem katolickiego kapłana potrafiącego okazać pomoc oraz współczucie również społeczności żydowskiej. Osobiście interweniował w czasie grabieży mebli i wyposażenia pochodzących z synagogi dobrzyńskiej. Gdy zdał sobie sprawę, że mieszkańcy miasta zaczęli zabierać do domów dotychczasowe wyposażenie synagogi, wystawione na polecenie Niemców na zewnątrz bożnicy (ławki, stoły itp.), osobiście udał się do dzielnicy żydowskiej i zażądał od mieszkańców aby nie śmieli tknąć przedmiotów, które były święte dla Żydów. Osobom, które już zdążyły wynieść do swoich domów niektóre z tych rzeczy nakazał natychmiastowy ich zwrot.
5 listopada 1939 r. ks. kan. Ignacy Charszewski został aresztowany przez Niemców, a następnie zamęczony w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen.
Po tym wprowadzeniu przechodzimy do wydarzeń z sierpnia 1914 r., które po upływie 25 lat skutkowały ufundowaniem przez dobrzyńskich parafian figury Matki Boskiej Niepokalanej, jako wotum dziękczynne za ocalenie miasta i mieszkańców w czasie I wojny światowej.
Golub-Dobrzyń, Plac Tysiąclecia,
2017, widok ogólny figury Matki Boskiej Niepokalanej,
źródło: zbiory własne
WYBUCH I WOJNY ŚWIATOWEJ
I wojna światowa dla mieszkańców Dobrzynia nad Drwęcą rozpoczęła się 2 sierpnia 1914 r. Dzień wcześniej rosyjscy urzędnicy oraz strażnicy graniczni opuścili miasto. Przy czym żołnierze pilnujący granicy odsunęli się od niej na odległość kilkunastu kilometrów. W niedzielę 2 sierpnia 1914 r. do Dobrzynia nad Drwęcą wkroczył pierwszy oddział niemieckiego wojska. Jego dowódca wydał odezwę do mieszkańców, wprowadzając zarząd wojskowy i prawo wojenne.
Niemiecka karta pocztowa ca.1910, źródło: aukcje internetowe
Co prawda, w pierwszych dniach sierpnia mieszkańcy miasta nie byli świadkami działań typowo wojennych, ale w nocy 1 na 2 sierpnia mogli widzieć napawające grozą widoki łun kilkunastu pożarów. Rosyjscy strażnicy graniczni przed opuszczeniem posterunków - żołnierze 3. dobrzyńskiego oddziału wchodzącego w skład 10 Rypińskiej Brygady Pogranicznej Straży (ros. 10-я Рыпинская пограничная бригада) , stacjonujący dotąd w 12 miejscach położonych wzdłuż granicznej rzeki Drwęcy, według planu mobilizacyjnego podpalili zajmowane drewniane zabudowania tzw. kordony. Łuny pożarów były umownym sygnałem dla obsad etatowych sąsiednich posterunków o rozpoczęciu akcji wycofywania się znad granicy i przemarszu w rejon koncentracji brygady.
Dobrzyń nad Drwęcą, ca. 1904,
żołnierze rosyjskiej straży granicznej na tle zbudowań tzw. kordonu,
źródło:
aukcje internetowe
Głównym zadaniem pierwszych pododdziałów niemieckich wojsk okupacyjnych było przeszkodzenie Rosjanom w rozwinięciu mobilizacji. Zamierzony cel osiągnęli, gdyż wkraczając do nadgranicznych powiatów rypińskiego i lipnowskiego udało im się wywołać popłoch, niemal panikę wśród władz rosyjskich. W tym samym czasie niepokój okolicznej ludności o ich dalszy los, z dnia na dzień przybierał na sile.
Odezwa do Polaków Naczelnego
Dowództwa niemieckich i austro-węgierskich
armii wschodnich, rozrzucana z
samolotów w sierpniu 1914 r. nad miastami guberni płockiej,
źródło: AGAD
Należy pokreślić, że do końca 1914 r. niemiecki okupant traktował Dobrzyń nad Drwęcą oraz okoliczne wsie jako strefę przyfrontową. Z militarnego punktu widzenia opisywany teren traktowano jako głębokie przedpole toruńskiej twierdzy. Przez długie tygodnie 1914 r. działania obu stron zbrojnego konfliktu rozgrywały się zaledwie kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Dobrzynia, a mianowicie w rejonie Rypina, Lipna i Płocka. Linia frontu była ruchoma. Jeszcze w połowie września 1914 r. linia demarkacyjna pomiędzy oddziałami niemieckimi i rosyjskimi ciągnęła się na północny zachód od Lipna, zaś to miasto powiatowe znajdowało się w pasie neutralnym. Do Dobrzynia nad Drwęcą zaczęły docierać przerażające wieści od mieszkańców innych miejscowości powiatu rypińskiego i lipnowskiego, gdzie nadal zapuszczały się konne patrole rosyjskie. Rosjanie celowo szerzyli wśród mieszkańców informacje o nieludzkim i okrutnym postępowaniu Niemców, co skutkowało utrzymywaniem się ciągłego napięcia i psychozy strachu. Przy najmniejszej nawet panice ludność okolicznych miejscowości zrywała się do ucieczki, porzucając wszystko.
27 SIERPNIA WEDŁUG KS. CHARSZEWSKIEGO
W 1938 r. ks. Charszewski wydał książkę pt. Dobrzyń nad Drwęcą, jego dzieje i stan obecny z uwzględnieniem sąsiedniego Golubia, w której szczegółowo opisał wydarzenia z sierpnia 1914 r. W tej relacji zdarzenie z 27 sierpnia urosło do rangi apokaliptycznego dnia. W swoim zwyczaju, autor w negatywnym świetle przedstawił zachowania przedstawicieli społeczności żydowskiej Dobrzynia, cyt:
[...] Nastał pamiętny dzień 27-my sierpnia. Istny dzień sądny, jednakże taki, jaki by mógł urządzić Belzebub. Przygotowały go nadużycia żołnierzy. Okupanci przechwalali się, że zapewnili miastu porządek i bezpieczeństwo. Ale tymczasem właśnie pod ich rządami poczęły się zastraszająco mnożyć kradzieże nocne, przy czym sprawców nigdy nie wykrywano. Ludzie nabrali przekonania, że żołdactwo pozostaje w cichej zmowie ze złodziejami zawodowymi, albo i wręcz rabuje na własną rękę. Panowało przygnębienie powszechne.
W przeddzień dnia wyrocznego rabunek stał się bezczelnie jawny, wyszedł z ciemności nocnych. Towary w sklepach ładowano w skrzynie, no i w kieszenie. Szczególnie poszkodowany został najzamożniejszy sklep spożywczy p. Leona Warszawskiego. Wojskowi rabusie dorwali się tam do trunków wyskokowych: win, wódek, likierów i koniaków, i popili się. Po pijanemu poczęli uganiać za "sprzymierzonymi" Żydami. M.in. gonili Żyda Ruinę, kupca, członka straży obywatelskiej z czerwoną opaską na ramieniu. Ten, uciekając, wpadł zdyszany do swego sklepu. Żona jego zamykała za nim drzwi, gdy padł strzał i ugodził żydówkę. Postrzelona - wkrótce zmarła.
Dobrzyń nad Drwęcą, 1914, niemieccy żołnierze w kantynie, źródło: aukcje internetowe
Władze wojskowe, chcąc zatrzeć ten skandal, a zarazem rzucić postrach na szemrzącą ludność, zmyśliły, jakoby nad ranem dnia następnego, tj. właśnie 27 sierpnia, ze strony kogoś z mieszkańców padły dwa - trzy strzały do załogi. Może zresztą one i padły naprawdę, lecz w takim razie pochodziły od samych żołnierzy i były oddane albo po pijanemu, albo zgoła z rozmysłem, by je przypisać ludności.
Dość, że tegoż dnia, w czwartek, przed południem, nagle zrobił się wielki gwałt.
Miasto zostało otoczone wojskiem, by nikt zeń nie uszedł. Po ulicach rozbiegli się żołnierze z dzwonkami i wydzwaniali ludność na rynek. Inni wpadali do mieszkań, do piwnic, na strychy, i wszystkich, kto żyw, wypędzali. Ktoś ukrył się w beczce: wyparowano go z niej kolbami karabinów. Domy opustoszały, napełnił się zaś ogromny rynek, tym większy, że nie zajęty jeszcze wtedy w swoim ośrodku przez zieleniec. Znalazło się tam i dwóch księży proboszczów: miejscowy i z sąsiedniego Nowogrodu. ten drugi, ks. Karol Pikuliński, dziś już nieżyjący (+1935) również, jak i tamten (ks. Rogacki, +1932), - bawił w Dobrzyniu przygodnie. W chwili wszczęcia alarmu chciał z miasta się wymknąć, lecz zawrócono go z drogi.
Kilkutysięczny tłum, spędzony na rynek, otoczono wojskiem. Był to więc drugi pierścień wojskowy - wewnętrzny. Przed tłumem, w pobliżu wylotu ul. Kilińskiego, pojawił się konno komendant, z konia, ogłosił ciężkie oskarżenia i straszną groźbę:
Za troskę władz niemieckich o dobro miast odpłaciło się im ono czarną niewdzięcznością: zamachem na załogę. Za to, miasto zostanie zburzone, a jego ludność zdziesiątkowana. Chyba, że wyda niecnego sprawcę strzałów. Daje ludności dwie godziny czasu do namysłu.
Dobrzyń nad Drwęcą, 1915, żołnierze
niemieckich wojsk okupacyjnych
w dzielnicy żydowskiej, źródło:
aukcje internetowe
Przemówienie było ogłoszone po niemiecku, mało więc kto, poza żydami [Żydami], je rozumiał. Tedy w roli tłumacza wystąpił żołnierz, jak widać było z jego wymowy, poznaniak lub górnoślązak:
- Tutaj dziś w nocy ktoś z mieszkańców strzyloł do zoldatów; jeżeli zaraz się nie znańdzie ten, którny strzyloł, to wszystkie tu zara będą rozstrzylane.
Tłum zalamentował wniebogłosy. Kobiety spazmowały, mężczyźni wyrażali oburzenie. Wielu pobladło, inni poczerwienieli. Matki, podnosząc w górę dzieci, wołały, ze nikt do wojska nie strzelał. Ks. Rogacki zaręczał to samo. Rodziny przytulały się do siebie, by zginąć razem.
Po jakimś czasie ozwały się bębny, na znak, że czas ucieka i zbliża się chwila wykonania pogróżki. Odzywały się tak kilkakrotnie. W pewnej chwili komendant wezwał do opuszczenia rynku matki z dziećmi. Chciał w ten sposób podkreślić swoją rzekomą ludzkość oraz to, że co do mężczyzn, to oni już na pewno zostaną zdziesiątkowani.
Z wezwania skorzystały i kobiety niezamężne, przygarniając ku sobie dzieci obce, którym zresztą towarzyszyły i matki ich rodzone.
Jeszcze raz zagrały bębny.
- Już tylko dziesięć minut! - oznajmił komendant.
- To on strzelał! - zawołała żydówka, wskazując na stojącego obok niej urzędnika komory celnej, "nadsmotrszczyka", Polaka, który z miasta nie uszedł, gdyż był niezdrów.
W istocie, był on Bogu ducha winien. Człowiek był nawet pobożny. Ale żydówka - mówiono -miała do niego urazę z powodu jego czynności urzędowych. Przy tym zapewne wykombinowała sobie, że nikt inny, tylko on musiał strzelać, bo to jedyny teraz tutaj człowiek urzędowy rosyjski.
Golub, 1914, żołnierz piechoty armii
Cesarstwa Niemieckiego,
źródło: aukcje internetowe
Znalazł się więc kozioł ofiarny. Sprzeciwy z jego strony nie pomogły. Nieszczęśnika zabrano i wywieziono do Prus. Tam przepadł bez wieści. Przypuszczać jednak można, że Prusacy, świadomi własnej komedii, nie rozstrzelali go, lecz użyli do roboty. W przeciwnym razie, dla postrachu byliby go rozstrzelali na miejscu.[...]
W ostatniej chwili komedii pruskiej, tak tragicznej dla mieszkańców Dobrzynia, komendantowi nagle wręczono telegram. jak się później wyjaśniło, zawierał on rozkaz, odwołujący go na Mazury Pruskie, gdzie właśnie wtargnął był Samsonów. Tam ów komendant poległ. Zwał się omenalnie - Fuchs.
Na zakończenie tragifarsy, którą odegrał na rynku, darował "winę" miastu i wezwał je do karności na przyszłość, aby kara, jaką zostało zagrożone, nie spadła nań naprawdę.
Strach jaki padł na miasto, nie ustąpił od razu. Wszyscy mieli w świeżej pamięci zburzenie Kalisza. To, co się pierwszym razem skończyło dla Dobrzynia pomyślnie, za drugim skończyć się może źle. Niemcom mogą się okazać potrzebne "zamachy" nie jeden raz jeszcze. Z odzyskanej wolności ludność skorzystała w ten sposób, że czym prędzej z miasta uciekła. Uciekł, dokąd kto mógł. Przeważnie do wsi okolicznych w promieniu kilkomilowym[...]
Należy zauważyć, że ks. Charszewski nie był naocznym świadkiem opisanych przez siebie wydarzeń. Po upływie ponad 20 lat, przelał na papier relacje tylko sobie znanych mieszkańców miasta. Z uwagi na znaczny upływ czasu, jego przekaz może być obarczony błędem niepamięci w zakresie szczegółów lub stopnia dramaturgii oraz sekwencji poszczególnych faz opisywanego zdarzenia.
Inną kwestią jest kolejny fakt podważający wiarygodność opisu ks. Charszewskiego. Podana przez niego informacja o posiadaniu przez wszystkich mieszkańców Dobrzynia wiedzy na temat zniszczenia Kalisza przez Niemców, obecnie wywołuje zdziwienie! Wydaje się, że autor kolejny raz rozminął się z prawdą. W sierpniu 1914 r. na terenie powiatów rypińskiego i lipnowskiego nie funkcjonowała tradycyjna poczta oraz zerwano połączenia telegraficzne. 3 sierpnia wprowadzono zakaz wydawania gazet polskich, który cofnięto dopiero 25 sierpnia 1914 r. Według obowiązującego wówczas oficjalnego przekazu, sprawcami spalenia 60-tysięcznego Kalisza mieli być Rosjanie. Należy jednocześnie dodać, że w prasie docierającej również do Golubia, w pierwszym numerze Gazety Toruńskiej wydanym po trzytygodniowej przerwie, informowano czytelników o zagładzie Kalisza. Według relacji redaktorów polskiej prasy wydawanej w Toruniu, sprawcami zniszczenia Kalisza byli bandyci i podpalacze wypuszczeni z więzień przez Rosjan! Wobec powyższej informacji zastanawiającym jest fakt, skąd mieszkańcy Dobrzynia nad Drwęcą w trzeciej dekadzie sierpnia 1914 r. mogli wiedzieć o prawdziwych okolicznościach zniszczenia Kalisza właśnie przez Niemców, jeżeli tragedia ta rozegrała się raptem niewiele wcześniej, w okresie od 8 do 22 sierpnia?
27 SIERPNIA WEDŁUG KURIERA WARSZAWSKIEGO
Według dwóch innych relacji, ten rzekomo sądny dzień dla Dobrzynia nad Drwęca, został nazwany zaledwie incydentem. Skąd zatem wynikają skrajne rozbieżności w opisie i ocenie tego samego zdarzenia?
Pierwszą relację upubliczniono już w niespełna miesiąc od tamtych sierpniowych wydarzeń. 26 września 1914 r. Kurier Warszawski, tak oto relacjonował wydarzenia z nad Drwęcy, cyt.:
"Niedawno jeszcze względnie ożywione i handlowe miasto Dobrzyń, dziś już jest cichym pustkowiem. Niewiele brakowało, by miasto to spotkał los Kalisza. Za strzał jakoby dany przez kogoś z mieszkańców do pruskiego żołnierza, komendant załogi kazał spędzić wszystkich mieszkańców miasta na rynek.
Gdy zebrał się tłum blisko trzechtysięczny ... oznajmił, że właściwie powinien zaraz kazać wszystkich bez wyjątku rozstrzelać, a miasto zburzyć, jednakże ponieważ strzał nie wyrządził nikomu szkody pozostawia zebranym godzinę czasu na wynalezienie wśród siebie winnego i wydanie go władzom.
Jeżeli zaś winny nie będzie wydany wszyscy po upływie godziny będą rozstrzelani: mężczyźni, kobiety i dzieci.
Godzina minęła winny się nie znalazł (bo go nie było na pewno) bębny i piszczałki zagrały sygnały bojowe, żołnierze szykowali broń do strzału.
W przerwie pomiędzy sygnałami komendant kazał wyprowadzić a raczej wynieść małe dzieci, pozostałą resztę wojsko ścisnęło mocniej żelazną obręczą. Znowu odezwały się bębny! Połowa tłumu omdlała z rozpaczy i przerażenia.
Na dany znak znów bębny umilkły i komendant w obawie zapewne tylko odpowiedzialności za spełnienie zamierzonej zbrodni odwołał przed chwilą wyrok śmierci, jeszcze tylko na ten jeden i ostatni raz!
Rozumie się w godzinę Dobrzyń opustoszał, tak, że nie został w nim żywa dusza i tak jest do dziś. Sklepy zrabowane, mieszkania zniszczone, wszelkie zapasy i towary, jako łup wojenny wywiezione do Prus".
Rypin, 1916, niemiecki kawalerzysta
przed kościołem p.w. św. Trójcy,
źródło: aukcje internetowe
27 SIERPNIA WEDŁUG DOBRZYŃSKIEGO ŻYDA
Na zakończenie, cytujemy również drugie z dotychczas pomijanych źródeł. Jest to relacja naocznego świadka opisywanych wydarzeń, z której jednoznacznie wynika, że osobą która wymiernie przyczyniła się do ocalenia ludności miasta był Fajwisz Lipka - przedstawiciel żydowskiej społeczności Dobrzynia nad Drwęcą!
F. Lipka był znanym i poważanym przedsiębiorcą, właścicielem tartaku, składu drewna oraz młyna zbożowego, który dodatkowo również wytwarzał energię elektryczną na potrzeby miasta. Co ciekawe, był przyjacielem pierwszego dobrzyńskiego proboszcza ks. Rogackiego, z którym często dyskutowali o religii, filozofii, polityce światowej i problemach miejskich. Jego pozycja wśród społeczności żydowskiej wywodzącej się z guberni płockiej była na tyle znacząca, iż w 1913 r. wziął nawet udział w XI Światowym Kongresie Syjonistycznym w Wiedniu, na którym reprezentował Żydów z zaboru rosyjskiego.
Oto przekaz syna naocznego świadka tamtych wydarzeń - Nosson Lipka (syn Fajwisza), według tłumaczenia Allena Flusberga, cyt.:
[...] Teraz chciałbym opisać ciekawe wydarzenie, które miało miejsce pod koniec wiosny 1914 roku. Jak zawsze mój ojciec pojechał do uzdrowiska, tym razem do Landka [Lądek Zdrój], na Śląsku. Po ataku w Sarajewie goście w Landek [Lądek Zdrój], którzy byli cudzoziemcami, próbowali dostać się do domu, zanim zostaną internowani. Mój ojciec też wsiadł do pociągu, by wrócić do domu. Dwa przystanki przed Toruniem pociąg, który zajął, został zatrzymany; wszyscy rosyjscy obywatele na pokładzie zostali zabrani do Szczecina, a stamtąd przez Danię, Szwecję, Finlandię i Petersburg do Warszawy, podróż liczącą kilka tysięcy kilometrów.
Wycinek mapy politycznej Europy z
1913 r. Kolorem żółtym zaznaczono przypuszczalną trasę
podróży F. Lipka, odbytej po
internowaniu w sierpniu 1914 r., źródło: opracowanie własne
Mój ojciec i ja spotkaliśmy się w Warszawie, gdzie byłem wtedy i razem pojechaliśmy pociągiem do Ciechanowa. Tam wynajęliśmy zamknięty powóz, który sprowadził nas z powrotem do Dobrzynia po bardzo niebezpiecznej trasie.
Pogłoski o długiej podróży mojego ojca szybko rozprzestrzeniły się w mieście, a dziesiątki ludzi przyszło usłyszeć o jego wrażeniach z podróży. Otrzymał również zaproszenie od niemieckiej centrali dowództwa w Dobrzyniu. Chcieli dowiedzieć się o ruchach wojsk rosyjskich, a także o rodzajach broni, jakie widział po drodze. Mój ojciec powiedział im, że widział wiele oddziałów z dużą ilością broni. Dzwonili do niego kilka razy, ale nie byli w stanie uzyskać wyraźnego oświadczenia od niego; nie był wojskowym i niewiele wiedział, jeśli w ogóle, o niuansach i drobnych punktach broni.
Ostatecznie jednak spotkania z dowództwem niemieckim przyniosły owoce: mój ojciec i komendant stali się dobrymi przyjaciółmi. Później przyjaźń ta przyniosła miastu wielkie zbawienie: Cała ludność miasta została przyprowadzona na rynek z oskarżeniem, że ktoś strzelił do niemieckich żołnierzy w mieście. Plac otoczony był uzbrojonymi żołnierzami. W krytycznym momencie mój ojciec rozmawiał z komendantem i przekonał go o niewinności populacji. "Tak, to możliwe" - wymamrotał komendant, a później wydał polecenie, by lud opuścił miasto. W ten sposób incydent na rynku miejskim zakończył się dzięki interwencji mojego ojca z komendantem.
Według piszącego te słowa, ks. Charszewski opisując w 1936 r. zdarzenia sprzed 20 lat celowo spotęgował elementy trwogi i strachu, prawdopodobnie w celu integracji katolickiej społeczności wokół idei budowy pomnika Matki Boskiej.
Jeszcze w 1914 r. z inicjatywy ks. Rogackiego parafianie z Dobrzynia nad Drwęcą złożyli ślub do Matki Boskiej odbycia pielgrzymki do jednego z krajowych sanktuariów oraz postawienia figury M.B. na dobrzyńskim rynku. Było to warunkowe wotum dziękczynne za ocalenie od śmierci grupy zakładników oraz ocalenie miasta w czasie wojny.
Dopiero latem 1935 r. za sprawą ks. Charszewskiego wykonano pierwszą część ślubu. Odbyto pielgrzymkę do Matki Boskiej Bolesnej w Oborach (obecnie gm. Zbójno, pow. golubsko-dobrzyński), zaś w 1937 r. zawiązał się komitet budowy figury. Po dwóch latach starań, w 25-rocznicę tych wydarzeń, 26 maja 1939 r. na dobrzyńskim rynku stanęła figura Matki Boskiej Niepokalanej. Na cokole umieszczono napis: "Królowo Korony Polskiej ratuj swoje Królestwo".
Dobrzyń nad Drwęcą, figura Matki
Boskiej Niepokalanej, ca.1944, oznaczono uszkodzenia figury w postaci braku
obydwu dłoni,
źródło: kolekcja Marii Łopatkiewicz, www.bikop.eu [dostęp
27.11.2017]
PROFANACJA FIGURY W 1939 r.
Według ustaleń lokalnego poety i społecznika śp. Jana Jagodzińskiego, we wrześniu 1939 r. usunięto godło państwowe oraz zamalowano napis modlitewny. Niemiecki okupant wymusił wykonanie tej czynności na Polaku Teofilu Lubańskim, miejscowym murarzu. W październiku nastąpiła również profanacja figury poprzez utrącenie prawej dłoni. Sprawcą tego czynu miał być Niemiec Bronisław Mac, który działał pod osłoną nocy.
Dla piszącego te słowa, podana wersja przebiegu wydarzeń jest mało przekonywująca. Okoliczności profanacji są niejasne, a mianowicie dla czego B. Mac działał pod osłoną nocy? Podobno miał przyzwolenie, a nawet był inspirowany przez osoby reprezentujące aparat okupanta hitlerowskiego. Może była to zaplanowana akcja o podłożu antysemickim, która miała na celu obarczenie winą miejscowych Żydów za znieważenie miejsca kultu wiary katolickiej?
W równym stopniu zachowanie B. Maca nacechowane nienawiścią do wszystkiego co polskie i katolickie mogło być połączone z jego osobistym odwetem za doznane rzekome krzywdy, innymi słowy rekwizycje, które mogły zaistnieć 5 września 1939 r. Właśnie tego dnia w czasie marszu odwrotowego, sztab pułku piechoty z Grudziądza (64 Pomorski Pułk Strzelców Murmańskich) stacjonował w zabudowaniach młyna Zaręba (obecnie gm. Golub-Dobrzyń), zaś sprawca profanacji był bratem żony właściciela młyna (Otto Gietz vel. Getz) oraz pracował na Zarębie jako pomocnik młynarza.
Jeżeli faktycznie B. Mac utrącił tylko jedną dłoń, jak ustalił Jagodziński, nasuwa się kolejne pytanie, kto i kiedy dokonał kolejnego znieważenia figury M.B? Podstawą akurat w ten sposób postawionego pytania jest fotografia ca. 1944 r., gdzie faktycznie widoczny jest brak dłoni, ale obydwu rąk!
Figura M.B. szczęśliwie przetrwała całą okupację, choć była kilkukrotnie sprofanowana. Po odnowieniu nadal cieszy duszę i oko, nie przerwanie w tym samym miejscu od 79 lat.
źródła: pełen wykaz kilkudziesięciu źródeł jest dostępny dla osób zainteresowanych poprzez pocztę portalu.